choroby w trasie
witam,mam takie pytanie czy zdarzyło wam sie w trasie powaznie zachorowac tak aby znalesc sie w szpitalu?lub ulegliscie jakiejs kontuzji typu złamana ręka albo wbiło sie cos do oka?Chodzi mi o to jak sobie radzic z tymi sprawami?
Re: choroby w trasie
Mi się nie zdarzyło, ale zdarzyło się koledze u mnie w firmie. Starszy facet, problemy sercowe. Wylądował w szpitalu.
Od nas drugi kierowca poleciał samolotem, zawiózł mu parę rzeczy i przyjechał autem do kraju. Jemu jak się polepszyło też przywieźli go samolotem, wszytko opłacone oczywiscie z ubezpieczenia firmy w której wszyscy jesteśmy na takie przypadki zabezpieczeni.
Z tego co jednak czytam polskie fora do naszych dziadtransów jeszcze takie oczywistości nie dotarły więc może być różnie. Kiedyś mnie w Holandii zaczepił kierowca z nogą w gipsie o kulach wracający do Polski autostopem po wyjściu ze szpitala...
Od nas drugi kierowca poleciał samolotem, zawiózł mu parę rzeczy i przyjechał autem do kraju. Jemu jak się polepszyło też przywieźli go samolotem, wszytko opłacone oczywiscie z ubezpieczenia firmy w której wszyscy jesteśmy na takie przypadki zabezpieczeni.
Z tego co jednak czytam polskie fora do naszych dziadtransów jeszcze takie oczywistości nie dotarły więc może być różnie. Kiedyś mnie w Holandii zaczepił kierowca z nogą w gipsie o kulach wracający do Polski autostopem po wyjściu ze szpitala...
Re: choroby w trasie
Kiedy pojechałem w swoją pierwszą trasę też się pochorowałem opiszę mniej więcej jak to było. Po przyjeździe na Śląsk czekało mnie prawie tygodniowe szklenie z tego co będę miał robić w nowej pracy. Razem ze mną przyjmowało się kilku Ukraińców i poza wspólnym szkoleniem mieszkaliśmy też razem w hotelu. Na kwaterze pracowniczej poprosiłem o jednoosobowy pokój ponieważ byłem wtedy bardzo młody miałem ledwie skończone 21 lat i świeżo zdane prawko a poza mną nie było wówczas żadnego Polaka chętnego na pracę w tej firmie. Część już pracujących kolegów rodaków była w trasie a druga część miała dopiero przyjechać w sobotę rano pod firmę skąd jechaliśmy busem do Niemiec i Włoch na przesiadkę z innymi kierowcami zjeżdżającymi na odpoczynek do domu. Systemy był 3/1 i 6/2 w praktyce 5/2 . No więc ja jako młody i przestraszony chłopak chciałem się trochę zaprzyjaźnić z naszymi wschodnimi sąsiadami i tak tygodniowe szkolenie przerodziło się w jedną wielką libację alkoholową co poskutkowało zwolnieniem jednego chłopaka zanim jeszcze wyjechał w trasę... Tak ciężko ucząc się przepisów i zasad wewnętrznych panujących w firmie musiałem się lekko przeziębić co w połączeniu z ogromnym stresem (nawet wódka nie pomagała) i długą bo aż 10 godzinną podróżą w busiku na siedzeniach o wygodzie ławki w parku dojechałem na parking gdzie miała znajdować moja ciężarówka już solidnie chory... był styczeń... zimno jak piernik. W aucie na którym miałem uczyć się podstaw trakerki czekał już na mnie mój nauczyciel kolega z którym miałem docelowo jeździć 6 tygodni ale usiadłem już sam po 2 (rekord w firmie to tydzień ja się uplasowałem na 2 miejscu ). Moje leczenie w trasie to był istny surwiwal który trwał 2 tygodnie a najbardziej doskwierały mi zatkane zatoki i przytkane uszy. Leczyłem się jakimiś nalewkami kupionymi w markecie w Austrii... nazywała się to chyba jagenhalzer czy coś takiego. Taka zielona butelka z reniferem. Do tego żarłem dużo czosnku, cebuli no i się wykurowałem. Tak się po tym zahartowałem, że potem już nic mnie nie łapało a nie raz zmokłem do suchej nitki i przewiało mnie jak piernik... powiedzenie piździ jak w Kieleckim to nic w porównaniu z tym co przeszedłem w Alpach... wiatr raz tak zawiał, ze mnie przewrócił a lekki nie jestem 90 kg. Pozdrawiam